5
(1)
Kiedy woda pachnie snem
Dzień był zwyczajny. Taki, co to nawet kot nie patrzy w okno. Mgła spływała po rurach jak mleko rozlane przez nieuwagę. SCADA milczała. Halina w laborce grzała sobie placka z wczoraj, a Franek rozwiązywał sudoku w stylu „raz na tydzień”. Zdzichu siedział w sterowni z kubkiem, który nie był już kubkiem – był legendą. Na dnie – osad z trzech epok kawy. Kot spał na blacie, jedną łapą dotykając klawiatury stacji monitorującej osadnik wtórny numer 3. Monitor co chwilę migał – nie alarmem, ale jakby… pragnieniem uwagi. Pomiary w normie. Zbyt w normie. – „Cisza przed burzą albo po burzy. Albo w burzy, tylko nikt nie krzyczy.” – mruknął Zdzichu. Nos nie czuł niczego konkretnego. I to właśnie było podejrzane.Coś w wodzie mówiło
Zdzichu ziewnął, rozprostował palce, napił się zimnej kawy i podszedł do szyby. Widok jak zawsze – szarość, beton, wilgoć. Ale w osadniku 3 coś się poruszyło. Nie piana. Nie flotacja. Ruch inny – miękki, spiralny, jakby ktoś głaskał wodę od spodu. Kot poderwał głowę. Nie syknął. Nie zamruczał. Po prostu patrzył – prosto, bez mrugnięcia, z tą miną, którą mają koty, gdy wiedzą coś, czego my nie powinniśmy. Zdzichu pochylił się nad panelem. pH – w normie. Przewodność – w normie. Przepływ – lekko nieregularny, ale to się zdarza. I wtedy nos. Zadrgał. Lekko. Jakby przez powietrze przeszła nuta… glonów? Nie. Siana po deszczu? Nie. Czegoś, co śniło się wodzie, zanim zaczęła płynąć. – „To nie jest normalny dzień.” – stwierdził. Sięgnął po stary notes z mapami, które znał tylko on. Strona 47 – „Rejon Osadnik 3 – anomalie mikrobiologiczne 1999–2011”. Była tam notatka: *„23.02.2006 – poruszający się osad, bez zmętnienia. Zapach: brak. Kot nie wszedł do sterowni przez 12h.”* Zdzichu spojrzał na kota. Kot zniknął. – „No to mamy powtórkę.” – powiedział do nikogo. – I sięgnął po kalosze.Zeszyt, kalosze i cisza
Kalosze – zielone, popękane na lewej pięcie, ale sprawdzone. Kamizelka – z odblaskiem wyblakłym jak wspomnienia po szkoleniu BHP. Zdzichu podszedł do włazu przy osadniku numer 3. W ręku miał przenośną sondę optyczną, a w drugiej – zestaw do pobierania próbek, owinięty gumą i taśmą jak przemycany karp. Mgła była cięższa niż rano. Opadała nisko, jakby sama chciała zajrzeć, co tam Zdzichu znowu znalazł. Właz zaskrzypiał, jakby nie otwierany od miesięcy – choć przecież był używany wczoraj. Betonowe schody prowadziły w dół, do strefy technicznej osadnika. Zdzichu znał je na pamięć. Ale dziś każdy krok brzmiał… dziwnie. Cicho. Jakby echo nie miało już siły wracać. – „Witaj w brzuchu bestii, stary druhu.” – mruknął do siebie. Kot nie odpowiedział. Kot nie zszedł. Na dole – wilgoć, metal, odgłos kapania. Ale w tym wszystkim coś jeszcze. Coś, co nie pasowało. Jakby woda oddychała.To coś… odpowiadało
Zdzichu podszedł do krawędzi podestu i spojrzał w dół. Woda w osadniku nie mętna, nie brązowa. Prawie czysta. Zbyt czysta. Zanurzył sondę. Odczyt: – pH 7.0 – tlen: 0,2 mg/l – temperatura: 18,3°C Wszystko w normie. Ale potem – sonda zaczęła wibrować. Nie od przepływu. Nie od burzliwej cyrkulacji. Tylko wtedy, gdy Zdzichu mówił. – „Pokaż, co chowasz.” – powiedział cicho. I wtedy – środek osadnika zadrżał. Powierzchnia zafalowała, choć nie było żadnego wiatru, żadnego mechanicznego źródła. Coś uniosło się ku górze. Coś… kulistego. 2,5 kilograma szczęścia. Masa biologiczna. Obły kształt. Delikatnie pulsująca, jakby oddychała. Zbudowana z floku osadowego, ale… idealna. Jakby zaprojektowana. Zdzichu uklęknął. – „Ty… nie jesteś tylko organizmem, co?” – szepnął. Kiedy wypowiedział te słowa, cień na powierzchni zawirował i powoli zanurzył się z powrotem. Na górze rozległ się dźwięk. Miauknięcie. Kot wrócił. Ale nie patrzył na Zdzicha. Patrzył w dal, poza osadnik, poza oczyszczalnię. Jakby coś się zbliżało.Halina, spektrometr i śmiech kota
Halina spojrzała na próbkę z niechęcią. – „Znowu gluty?” – zapytała, nawet nie patrząc. – „Znowu coś, co nie istnieje w twojej bazie danych” – odpowiedział Zdzichu i postawił pojemnik na blacie. Kobieta westchnęła, zdjęła okulary, wytarła je o fartuch i podeszła do spektrometru. Zwykle włączała go jakby z litości. Tym razem – z ostrożnością. Próbka była dziwna już przy przenoszeniu – nie ważyła nic, a jednocześnie ciążyła. Po włożeniu do aparatu – zero dźwięku. Żadnego piknięcia startu, żadnego szumu wentylatora. Spektrometr działał. Ale nie chciał mierzyć. – „To nie jest normalne.” – powiedziała Halina. – „To nie jest nawet nienormalne. To jest… jakby coś nie chciało być zbadane.” Kot, który do tej pory siedział cicho na parapecie, zeskoczył. I zaśmiał się. Naprawdę. Śmiech. Jeden, krótki, gardłowy dźwięk – jak z wyłączonego radia. – „On się śmieje?” – spytała Halina. – „Nie. On ostrzega.” – odpowiedział Zdzichu.SCADA milczy zbyt dokładnie
W sterowni było za cicho. Nie „nic się nie dzieje” cicho. Tylko to drugie – gdy system nie tylko nie zgłasza błędów, ale wygląda jakby wszystko chciał ukryć. Na mapie SCADA wszystko zielone. Wskaźniki w normie. Idealnie. Zbyt idealnie. – „System jak po korekcie” – mruknął Zdzichu. – „Jakby ktoś pousuwał odchylenia.” W tle, na ekranie, dane z osadnika 3 pokazywały stabilność z ostatnich 48 godzin. Ale Zdzichu widział je wczoraj. Tam był skok przewodności. A dziś – czystość absolutna. – „Ktoś tu grzebał?” – zapytał przez radio. – „Nie, panie Koźlak. Nic nie zgłaszaliśmy.” – odpowiedział dyżurny. Kot wskoczył na pulpit. Łapą dotknął jednego przycisku. Ten… sam się wyłączył. Halina, stojąc obok, tylko spojrzała. – „Myślisz, że to się komunikuje z systemem?” – spytała. – „Nie.” – odparł Zdzichu. – „Myślę, że system już nie należy do nas.”Nocna zmiana bez ludzi
Po zmroku oczyszczalnia zmienia się w coś pomiędzy cerkwią a bunkrem. Wszystko szumi ciszej. Rury oddychają, jakby miały sny. Halina poszła do domu. Franek też, choć przed wyjściem powiedział: – „Jak coś zacznie świecić na niebiesko, nie czekaj – spier… wycofaj się.” Zdzichu został. Bo tak trzeba. Bo coś go wołało. Próbka zniknęła. Nie wyparowała, nie rozlała się, nie została przeniesiona. Po prostu… nie było jej już w pojemniku. A spektrometr – jakby nigdy nic – mierzył coś innego. Temperaturę powietrza. Ciśnienie atmosferyczne. Działał. Ale był nieobecny. Kot nie spał. Siedział w kącie, w miejscu, gdzie kiedyś był regał z dokumentacją BHP. I patrzył. Nie na Zdzicha. Na ścianę. Ściana… pulsowała.Spotkanie z ciszą
Zdzichu zszedł jeszcze raz do osadnika 3. Nie miał już latarki – nie potrzebował. Wszystko świeciło delikatnie – światłem, które nie miało źródła. Woda była gładka, przezroczysta, niemal szklana. A w środku – znowu ono. Kula. 2,5 kilograma szczęścia. Teraz wyraźniejsza. Już nie tylko poruszała się w odpowiedzi na dźwięk. Teraz… czuła emocje. Gdy Zdzichu podszedł z ciekawością – wynurzyła się lekko. Gdy pomyślał o strachu – przygasła. Gdy poczuł zmęczenie – pulsowała łagodnie, jakby chciała powiedzieć: *„Zostań. Tu nie boli.”* Zdzichu uklęknął na betonie. Zimno przeszło przez kolana, ale nie drgnął. – „Kim jesteś?” – wyszeptał. Odpowiedziała cisza. Ale nie ta zwykła – tylko taka, co wypełnia głowę do pełna. Cisza, która nie pozwala myśleć o rachunkach, Halinie, ani nawet o tym, że kawa się skończyła. Cisza, która… kołysze. Kot z góry miauknął. Tym razem przeciągle. Smutno. Jakby chciał przypomnieć: „Zdzichu. Ty jesteś człowiekiem. I rano trzeba wstać.” Zdzichu wstał. – „Jeszcze się spotkamy.” – powiedział do masy biologicznej. Ta zatańczyła. Spiralnie. Po raz pierwszy – radośnie.Dzień po – coś zostało
Ranek przyszedł jakby z opóźnieniem. Mgła nie wstała. Słońce nie przebiło się przez nic. SCADA działała, ale tylko formalnie. – „Dane płyną, ale nie wiadomo skąd i dokąd.” – mruknął Franek, popijając coś, co nie było kawą, ale miało kolor przypominający wspomnienie po niej. Halina w laborce wyglądała, jakby spała z otwartymi oczami. W dłoni trzymała wydruk z systemu. Podsunęła go Zdzichowi bez słowa. Na papierze – dziwny wpis. **”Typ biomasy: NIEOKREŚLONY (komunikacja werbalna możliwa). Zapach: bezpieczeństwo. Uwagi: ZACHOWAĆ OSTROŻNOŚĆ.”** – „System nie zapisuje takich notatek.” – powiedziała Halina. – „To nie jest nawet okienko tekstowe. Te dane powinny być tylko numeryczne. Ktoś… albo coś… to dopisało.” Zdzichu spojrzał na ekran. Kamera z osadnika 3 nie działała. Kamera z holu też nie. Kamera z parapetu – tam, gdzie zawsze siedział kot – pokazywała pustkę. – „On nie wyszedł.” – szepnął Zdzichu. – „Może nie chciał.” – odparła Halina.System patrzy
Zdzichu wszedł do sterowni. SCADA była włączona. Ale zachowywała się jak człowiek, który udaje, że nie podsłuchuje. Otworzył okno z parametrami osadnika 3. Dane zmieniały się co sekundę, ale… tylko wtedy, gdy Zdzichu się ruszał. Kiedy siedział bez ruchu – liczby stawały. Przeszedł się po pokoju. pH – 7,14. Tlen – 3,02. Zatrzymał się. pH – 7,14. Tlen – 3,02. Ani drgnie. – „Czy ja właśnie gram w ciuciubabkę z algorytmem?” – zapytał sam siebie. Otworzył stary folder „archiwum”. Plik datowany na dzisiejszy dzień. Nazwa: **„DANE: ZDZICHU”** Otworzył. W środku – zdjęcie. Nie cyfrowe. Nie z kamery. Zdjęcie zrobione analogowo, zeskanowane, włożone w plik. Przedstawiało Zdzicha. Nad osadnikiem. Z zeszłego wieczoru. Z ręką wyciągniętą do czegoś, czego nie widać. – „Halina…” – zawołał, ale nie odwrócił wzroku od ekranu. – „Mamy do czynienia z kimś, kto zna strukturę naszych myśli.” – „Z czymś.” – poprawiła go Halina. – „Z czymś, co chce, żebyśmy wiedzieli, że nas zna.”Zejście ostatnie
Nie było decyzji. Nie było rozkazu. Była tylko cisza. I potrzeba. Zdzichu zszedł do osadnika trzeci raz. Nie z sondą. Nie z torbą. Tylko z zeszytem i starym, zaparowanym kubkiem. Woda już nie była wodą. Przezroczysta, lekko rozświetlona, pulsowała z rytmem, którego nie dało się zmierzyć żadnym przepływomierzem. 2,5 kilograma szczęścia – już nie tylko kuliste. Teraz miało formę. Nie określoną. Ale znajomą. Stało naprzeciw niego, zanurzone do połowy, jakby czekało. Nie śpiewało. Nie błyskało. Ale obecność… była. Mocna jak zapach, którego nie da się zapomnieć, nawet jeśli się go nigdy nie znało. – „Przyszedłem.” – powiedział Zdzichu. Z powierzchni oderwała się mała wiązka światła i… dotknęła jego ręki. Zimno. Ciepło. Wszystko naraz. Jakby ścieki mówiły: *„Jesteś częścią.”*SCADA mówi
W tym samym czasie w sterowni zapaliła się kontrolka, która nie była podłączona do niczego. Na ekranie SCADY pojawił się tekst. Zielony, migający, prosty: **„Zdzichu. Czytasz?”** Franek, który został na noc na wszelki wypadek, zbladł jak papier. – „Halina! Tu się coś odezwało! Do Zdzicha!” Kolejny komunikat: **„To ja. Przez niego. Przez ciebie. Przez wszystko, co zostało zapomniane w rurach.”** Halina próbowała odłączyć system. Przycisk resetu nie działał. Ani myszka, ani klawiatura. SCADA nie była już interfejsem. Była oknem. **„Zapisujemy cię. Zdzichu. Jesteś początkiem.”**Powrót kota
Kot wrócił, kiedy wszystko ucichło. Zeskoczył z sufitu osadnika. Tak – sufitu. Miał mokre łapy. Oczy świeciły nieco mocniej niż zwykle. Ale to wciąż był on. Albo to, co chciał, byśmy myśleli, że jest on. Podszedł do Zdzicha, usiadł. I miauknął – przeciągle, pytająco. Masa biologiczna zadrżała, jakby odpowiedziała. Kot zamruczał. SCADA zamilkła. W sterowni wszystkie ekrany pokazały to samo: **„POWRÓT ZAAKCEPTOWANY. FUNKCJA: OBSERWATOR. STATUS: ZDZICHU.”** I zgasły.Dzień jak co dzień (ale nie do końca)
Tydzień później wszystko wyglądało normalnie. Halina znów klęła na dostawy odczynników, Franek czyścił pompę próżniową, której nikt nie używał od dekady. SCADA działała. Dane były spójne, choć momentami dziwnie idealne. Zbyt równe. Jakby ktoś robił wszystko za operatorów, zanim jeszcze o tym pomyśleli. – „Nie ufam systemowi, który przewiduje moje błędy.” – mruknęła Halina. Zdzichu siedział w sterowni. Kubek parował. Notes leżał otwarty na stronie 91, gdzie wcześniej nic nie było. A teraz był tam rysunek. Spiralny. Zrobiony nie jego ręką. Kot nie schodził z jego fotela. Spał. Ale nawet we śnie poruszał ogonem w rytmie, który przypominał coś z głębi osadnika.Pulsujący punkt
Wieczorem, kiedy wszystko zwalniało, a oczyszczalnia zaczynała mruczeć jak stary piec, SCADA znów coś pokazała. Mapa sieci. Wszystko jak zwykle – zielone, spokojne, przewidywalne. Ale na południowym krańcu miasta – tam, gdzie stare osiedla miały jeszcze rury z żeliwa i betonowe studzienki bez GPS – pojawił się punkt. Migający na bursztynowo. Nie czerwony. Nie alarmowy. Tylko… żywy. Zdzichu spojrzał. Kot spojrzał. System milczał. – „No dobra.” – westchnął. – „Kalosze, notes i kawa. Widzimy się w terenie.”¿La moraleja?
Nie wszystko da się wykryć algorytmem. Czasem trzeba nosa. A najlepiej – Zdzicha.¿Cómo valora esta historia?
¡Haz clic en una estrella y puntúa Zdzicha!
Votos: 1 - Medio: 5
Nadie ha votado aún. ¡Sé el primero!